A czy wyobrażamy sobie dziś pojednanie ukraińsko-rosyjskie albo palestyńsko-izraelskie? Pewnie na palcach jednej ręki udałoby się znaleźć polityków, którzy w to wierzą, a i tak spośród tych nielicznych wszyscy mówiliby, że potrzeba czasu, bo nie będzie odważnych, którzy taki proces chcieliby już dziś rozpocząć. Gdyby się odważyli, zostaliby „zjedzeni” przez opinię publiczną karmioną przekazem algorytmów moderujących dyskusję. Zostały one stworzone po to, żeby nakręcać emocje, bo tylko te da się – to słowo wchodzi wszędzie i ulegają mu ostatnie bastiony – zmonetyzować.
Zaważył autorytet prymasa
Reklama
W takiej mniej więcej sytuacji – z tą różnicą, że propagandowa machina była w rękach nie algorytmów, ale wrogich środowisk politycznych – znajdowali się polscy biskupi. 18 listopada 1965 r. w Instytucie Polskim przy via Pietro Cavallini w Rzymie, uczestnicząc w ostatniej sesji Soboru Watykańskiego II – dokonującego aggiornamento, odnowy w Kościele – ledwie 20 lat po zakończeniu II wojny światowej, w sytuacji, gdy pamięć o krzywdach wyrządzonych przez zbrodniarzy była jeszcze powszechna, świeża, podpisywali list biskupów polskich do niemieckich. Podpisało go trzydziestu sześciu hierarchów. Niektórzy nie w pełni wiedzieli, co podpisują, bo nie znali języka niemieckiego. Złożyli podpis ze względu na autorytet wielkiego prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego. Choć nie był on pierwszorzędnym autorem listu, to bez jego autorytetu tego dokumentu by nie było.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Po ludzku sądząc, wydawałoby się, że to biskupi niemieccy powinni wystąpić jako pierwsi z takim listem – tak by przynajmniej nakazywała przyzwoitość. Uznano pewnie po stronie polskiej, że nie ma się czego spodziewać i ktoś musi wreszcie pokazać, na czym polega chrześcijański duch w takiej chwili i w takiej sytuacji, a do tego mieli w swoich szeregach takiego proroka i męża stanu, jakim był prymas, nie na darmo nazwany później Prymasem Tysiąclecia. Nawet jednak autorytet kard. Wyszyńskiego nie zapobiegł nagonce, która się później rozpoczęła. Gdyby przeprowadzano wtedy badania zaufania do Kościoła, pewnie wykazałyby, że w opinii większości, byłoby ono w strefie stanów niskich. Ale – po kolei.
Nie bali się wychylić głowy
Reklama
Sytuacja polityczna w Europie 20 lat po wojnie była daleka od normalności. Nic nieustalone. Nic niesformalizowane. Także granice. Szczególnie zachodnia granica Polski. Kolejna wojna światowa wisiała na włosku. W Watykanie trwał sobór, który miał otworzyć Kościół na świat taki, jaki był, aby mógł stać się świeżym zaczynem. Polski Kościół, według planu sporządzonego przez Prymasa Tysiąclecia, szykował się do Millennium Chrztu Polski. Jego głównymi częściami były Wielka Nowenna i peregrynacja kopii ikony Matki Bożej Częstochowskiej, a jednym z elementów – prośba o modlitwę w intencji narodu polskiego skierowana do Kościoła na całym świecie i zaproszenie na obchody Millennium. Tak powstało pięćdziesiąt sześć listów do episkopatów z całego świata, z których największe zainteresowanie wzbudził list do biskupów niemieckich, a szczególnie jedno zdanie: „Wyciągamy do was nasze dłonie z ław kończącego się Soboru, udzielamy przebaczenia i prosimy o przebaczenie’’. Oczywiście, list na tym zdaniu się nie kończył. Przedstawiono w nim dzieje Polski od Mieszka I, wspomniano o relacjach między obydwoma narodami na przestrzeni czasów, mówiono również o cierpieniach części narodu niemieckiego ze strony partii hitlerowskiej. O przygotowywaniu listu wiedziała Stolica Apostolska i je aprobowała. Treść listu konsultowano także z niemieckimi biskupami. Bez wątpienia jego wystosowanie wymagało wielkiej odwagi, ale także żywego chrześcijańskiego ducha, bo był na wskroś ewangeliczny, a bez ducha Ewangelii i głębokiej wiary nic by nie dała cywilna odwaga.
Wściekły atak
W każdym razie reakcja w Polsce była łatwa do przewidzenia. Wielkim oburzeniem zareagowała komunistyczna propaganda, dostrzegając w tym wydarzeniu wodę na młyn swoich trybów. W gazetach wyzywano biskupów od zdrajców, komunistyczni propagandziści organizowali masówki w zakładach pracy, wzywali biskupów na przesłuchania, żądali również deklaracji lojalności od parafialnego duchowieństwa. Po miesiącu głos zabrał pierwszy towarzysz – Wiesław, grzmiąc o kard. Wyszyńskim: „Ten wojujący z naszym państwem ludowym nieodpowiedzialny pasterz, który głosi, że nie będzie się korzył przed polską racją stanu, stawia sobie swoje urojone pretensje do duchownego zwierzchnictwa nad narodem polskim wyżej niż niepodległość Polski”.
Bojaźliwa odpowiedź
Reklama
List, oczywiście, zauważono w całym świecie, przede wszystkim w RFN. Reakcję episkopatu niemieckiego w postaci odpowiedzi z 5 grudnia 1965 r. należy jednak nazwać bojaźliwą i w pewien sposób uznać za służalczą wobec państwa. Nie padły w tym liście żadne słowa, które rangą, odwagą i proroczą wizją dorównywałyby słowom polskich pasterzy, i trudno było w nich dostrzec świeżego ducha soborowego, charakteryzującego się dialogiem wewnątrz Kościoła, ale i dialogiem Kościoła ze światem. List napisany przez kard. Bengscha i bp. Schaffrana kończył się takimi słowami: „Z braterskim szacunkiem przyjmujemy wyciągnięte dłonie. Bóg pokoju niech zaś za przyczyną «Regina pacis» sprawi, by upiór nienawiści już nigdy nie rozłączył naszych rąk”. Nigdzie nie padły słowa: przepraszamy. Strona polska – piszemy o autorach polskiego przesłania – była rozczarowana. Chrześcijańskie z gruntu przesłanie zderzyło się z niemiecką racją stanu. W podobnym tonie list niemieckich biskupów ocenili nawet prasa niemiecka oraz przedstawiciele Kościoła ewangelickiego, którzy o wiele częściej wyrażali żal z powodu krzywd, które wycierpiały w czasie II wojny światowej od Niemców naród i Kościół w Polsce. Kardynał Wyszyński z perspektywy czasu ocenił to następująco: „Od Niemców dostaliśmy wszystko, tylko nie od tych, od których chcieliśmy. Granice uznał rząd SPD i Kościół ewangelicki, a my chcieliśmy, by była to partia chrześcijańska CDU i Kościół katolicki”. Prymasowi chodziło przede wszystkim o uznanie granicy zachodniej Polski na Odrze i Nysie Łużyckiej. Stało się to dopiero 5 lat później – 7 grudnia 1970 r., a list okazał się krokiem milowym w tym kierunku, któremu, niestety, nie pomogli przedstawiciele Kościoła katolickiego w Niemczech. Nie rozeznali znaków czasu, o których tyle mówił sobór.
Pojednanie nie jest dane raz na zawsze
List biskupów polskich sprzed 60 lat nadal jest jasnym i czytelnym znakiem mądrości hierarchii kościelnej i ewangelicznego ducha przenikającego na wskroś naród polski. Bo mimo że mogło się zdawać, iż działania propagandowe komunistów próbujących wbić klin między pasterzy i lud trafiły na podatny grunt, to jednak nie przyniosły zamierzonego trwałego efektu i nie oderwały narodu od chrześcijańskich korzeni. Sprawdzianem tego były uroczystości milenijne gromadzące tłumy. Naród po prostu zagłosował „nogami”, zmierzając na celebracje tysiąclecia chrztu Polski.
Mimo pozytywnych w stosunkowo krótkiej perspektywie efektów tamtego historycznego przesłania widzimy dziś, że pojednanie nie jest dane raz na zawsze. Wraz ze zmieniającą się rzeczywistością pojawiają się nowe linie podziałów, murów, rowów, które nieustannie, w duchu ewangelicznym, trzeba zasypywać. Niekiedy jest to nazywane – także w stosunku do Polaków – naiwnością, sądzi się bowiem, że nie umiemy „grać twardo”, a to jest po prostu Ewangelia.
