Reklama

Kultura

Post scriptum do filmu „Bogowie”

Z prof. dr. hab. n. med. Marianem Zembalą, kardiochirurgiem, transplantologiem - dyrektorem Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu - rozmawia Anna Wyszyńska

Niedziela Ogólnopolska 45/2014, str. 26-27

[ TEMATY ]

wywiad

film

kultura

Archiwum SCCS

Prof. dr hab. n. med. Marian Zembala, prof. dr hab. n. med. Zbigniew Religa, prof. dr hab. n. med. Andrzej Bochenek

Prof. dr hab. n. med. Marian Zembala, prof. dr hab. n. med. Zbigniew Religa,
prof. dr hab. n. med. Andrzej Bochenek

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

ANNA WYSZYŃSKA: - Kontakt z filmem zaczyna się od jego tytułu. Czy nie sądzi Pan Profesor, że tytuł „Bogowie” prowokuje?

PROF. DR HAB. N. MED. MARIAN ZEMBALA: - W pierwszym momencie tytuł jest szokujący, ale wystarczy chwila spokojnej analizy. W chrześcijaństwie nie ma liczby mnogiej: „bogowie”. Klucz tkwi też w sekwencji rozmowy głównego bohatera z komisją etyczną, kiedy pada oskarżenie: „Zachowujecie się jak bogowie, nie jesteście władcami życia, nie macie prawa”. To oskarżenie ostatecznie okazuje się nieprawdziwe. Od początku pracy nad filmem prowadziliśmy z jego autorami dialog na temat tytułu, bo spodziewaliśmy się różnych reakcji. Ale po premierze, która odbyła się w Zabrzu, jeden z księży biskupów powiedział: „Dobrze, że ten tytuł jest, on prowokuje pozytywnie”.

- Jak przyjęli film uczniowie i współpracownicy prof. Religi? To przecież wasza historia.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

- Prof. Jacek Moll powiedział, że wzruszyła go dokładność inscenizacyjna. Słyszałem, jak Krysia Czaja, instrumentariuszka, szepnęła w czasie pokazu: „Jeszcze tylko brakuje koca w gabinecie profesora”. Po czym na ekranie pojawił się gabinet, a w nim taki sam koc. Autorzy filmu skrupulatnie studiowali zdjęcia i nagrania. Był u nas wtedy lekarz rezydent z Niemiec, który miał niezłą kamerę, dzięki czemu tworzyliśmy dokumentacje wszystkich zabiegów. Twórcy filmu pieczołowicie wykorzystali ten materiał i to trzeba im oddać. Nie jest to film z serii: jak najmniej zainwestować, by jak najwięcej zebrać.

- Czy jest to film historyczny?

- Film ma kilka płaszczyzn. W zaproszeniu do księży biskupów na premierę napisaliśmy, że film jest osobistą i społeczną refleksją o sensie i potrzebie czynienia dobra dla potrzebującego bliźniego. Przypomina o zagrożeniach, jakie niesie współczesny świat, który zbyt łatwo i zbyt często poddaje się trudnościom, apatii i beznadziei, zamiast mobilizować, wskazywać rozwiązania zachowujące w codziennym życiu zasady Dekalogu. Tak odbieram ten film.

- Wojewódzki Ośrodek Kardiologii w Zabrzu miał trudny start. Na ekranie oglądamy budynek w stanie surowym, w którego wykańczanie angażują się lekarze i pielęgniarki. Czy wtedy nauczył się Pan układać glazurę?

- Wcześniej. Po piątym roku studiów wyjechałem do ówczesnych Niemiec Zachodnich, aby trochę zarobić. Było to wśród studentów dość powszechne. Tam nauczyłem się, że najważniejsze są poziomica i plastikowe krzyżaki, którymi oddziela się płytki. W szpitalu szło nam to lepiej niż robotnikom.

- Wkrótce potem Zabrze stało się sławne z powodu transplantacji serca. Czy pamięta Pan pierwszych pacjentów?

Reklama

- Pierwszy był pacjent z moich rodzinnych Krzepic. Znałem go dobrze, prowadził dużą hodowlę, niezwykle pracowity człowiek. Zmarł w szóstej dobie po transplantacji z powodu niewydolności nerek, zaburzeń krzepnięcia krwi, niewydolności wielonarządowej. Kolejnym był pacjent spod Wrocławia, który żył 31 dni. To był chory, który już swobodnie chodził po szpitalu; szukaliśmy dla niego miejsca na rehabilitację. Podejrzewaliśmy, że przyczyną śmierci był wirus - okazało się, że to była infekcja cytomegalii, której ani my, ani nawet Niemcy wówczas nie identyfikowali. Natomiast następny pacjent żył z przeszczepionym sercem 7 lat.

- Czy był to dyrektor, który w filmie wsparł finansowo ośrodek?

- To był dyrektor, ale nie ten ze scenariusza filmowego. Po operacji był twórcą pierwszej grupy naszego wolontariatu. Mieliśmy też pacjenta chłopaka, który po przeszczepie był przez mamę trzymany pod kloszem, ale potem stał się bohaterem dyskotek. Wrócił do nas z powikłaniami, ale w końcu zginął. Była też 17-latka, ambitna uczennica, olimpijka. Mówiła, że leki, które przyjmowała po przeszczepie, zaburzały jej koncentrację, chowała je do szuflady. Miała ciężki odrzut, nie udało się jej uratować. Ale pamiętajmy, że w drugiej dziesiątce operowanych byli pacjenci, którzy z przeszczepionym sercem żyli 22-24 lata.

- Film zdobył nagrody na festiwalu w Gdyni, zbiera świetne opinie w Internecie. Czy dlatego, że mocno angażuje emocje widza?

- Tak bardzo angażuje, że niedawno otrzymałem SMS-a od mojego pacjenta, który napisał, że jego uzależniony od alkoholu brat po obejrzeniu filmu powiedział, iż spróbuje leczenia jeszcze raz. Życzę, żeby mu się udało, bo trzeba walczyć. Ten film jest także o tym.

- Prawie 30 lat temu asystował Pan w Zabrzu przy pierwszym przeszczepie serca. Co było potem?

Reklama

- Prof. Zbigniew Religa, który stworzył i rozpoczął program transplantacji serca w Polsce, po piątym przeszczepie oddał mi jego prowadzenie. Był wtedy na szczycie sławy i wykorzystał kredyt, który dawała mu jego pozycja, by rozpocząć nowy program - budowy polskiego sztucznego serca. Poza tym stał się kamieniem, który uruchomił lawinę zmian. Przypomnijmy scenę, kiedy prof. Moll na konferencji w Polanicy przestrzega doc. Religę: „Musisz uważać!”. Chodziło o to, aby nie narażał się środowisku profesorskiemu. Na tę konferencję przyjechał z Kapsztadu dr Marius Barnard, sławny kardiochirurg, brat prof. Christiaana Barnarda, który dokonał pierwszej na świecie udanej transplantacji serca. Ten sukces bardzo nas ekscytował. Ale kiedy młody kolega zadał prelegentowi pytanie, jego przełożony później go ofuknął: „Jak się jeszcze raz odezwiesz, to cię wyrzucę”.

- I to jest autentyczne?

- To jest autentyczne, bo młodzi mieli tylko słuchać. Natomiast Religa dopuścił nas do najtrudniejszych operacji, pozwolił się rozwijać i w konsekwencji jego uczniowie zasilili kliniki kardiochirurgii w kraju. Kolejna sprawa: w latach 80. i na początku lat 90. ubiegłego wieku pod względem śmiertelności okołozawałowej Polska była w ogonie Europy. Prof. Stanisław Pasyk, którego postać także jest obecna w filmie, opracował inwazyjną metodę leczenia zawału serca i stworzył w Zabrzu pierwszą pracownię hemodynamiczną. Później, dzięki sieci takich pracowni, udało się uratować tysiące chorych. Zabrzański program leczenia zawałów serca, zapoczątkowany w 1985 r. jako drugi w Europie, stał się podstawą dzisiejszego sukcesu w walce z zawałem i jego skutkami w całym kraju.

- Czy budynek, który oglądamy na ekranie, nadal istnieje?

Reklama

- Film nakręcano w innym obiekcie, natomiast nasz „matecznik”, czyli budynek „A”, istnieje i funkcjonuje nadal. Z czasem powstały kolejne budynki: „B” z oddziałami dla chorych, „D” - który mieści kardiologię dziecięcą i transplantologię, oraz „C” - gdzie będzie nowoczesne centrum kliniczno-naukowe transplantacji płuc i serca oraz leczenia mukowiscydozy. Najnowszy jest budynek „R” - Park Technologii Medycznych Kardio-Med Silesia, czyli nowoczesny obiekt naukowo-badawczy, gdzie - jak to się dzieje w ośrodkach na świecie - będą realizowane programy badawcze we współpracy z kliniką. Do użytku zostanie oddany w maju przyszłego roku. Aktorzy z filmu „Bogowie” powiedzieli, że przyjadą na otwarcie.

* * *

Prof. dr hab. n. med. Marian Zembala urodził się w 1950 r. w Krzepicach k. Częstochowy, tutaj ukończył szkołę podstawową i średnią. Studia medyczne (wydział lekarski) ukończył z wyróżnieniem we Wrocławiu i poświęcił się kardiochirurgii, pracując u boku takich mistrzów, jak prof. dr hab. n. med. Wiktor Bross we Wrocławiu, czy szkoląc się w renomowanych ośrodkach zagranicznych - w USA, Niemczech, Wielkiej Brytanii. Ponad 4 lata spędził w Holandii, gdzie w latach 1980-85 był - z jego inicjatywy - realizowany program bezpłatnego operowania polskich dzieci z wrodzonymi wadami serca. Powrócił do kraju w roku 1985, aby wspólnie z prof. Zbigniewem Religą i dr. Andrzejem Bochenkiem otworzyć zabrzańską kardiochirurgię. Uczestniczył w pierwszym w Polsce pomyślnym przeszczepie serca, wykonanym przez prof. Religę. Wykonał z powodzeniem pierwszą w Polsce transplantację serca u dziecka, pierwszą transplantację płuc oraz pierwszą transplantację serca i płuc. Od 30 lat pracuje w Zabrzu, gdzie stworzył wiodący ośrodek kardiologiczno-kardiochirurgiczny dla dzieci i dorosłych. Od 20 lat jest jego dyrektorem.

Prof. Marian Zembala jest uznanym autorytetem kardiochirurgicznym w kraju i na świecie, cenionym za niezależność sądów i opinii, bardzo duże doświadczenie zawodowe oraz etyczne postępowanie.

* * *

Dr n. med. Agata Dydoń, kardiolog, ordynator Oddziału Kardiologii Polskiej Grupy Medycznej w Częstochowie

Reklama

Jako studentka miałam zajęcia z prof. Zbigniewem Religą, zdawałam u niego egzamin. Zapamiętałam go inaczej, niż jest przedstawiony w filmie: zrównoważony i elegancki, kulturalny pan, który miał nam wiele do przekazania. Drugi ciekawy wątek to kontrast między prof. Religą a konserwatywnymi profesorami w warszawskiej klinice, gdzie na propozycję zastosowania zabiegów wykonywanych już na świecie usłyszał: „Dopiero jak ja odejdę na emeryturę...”. Sam prof. Religa pozwolił rozwijać się młodym lekarzom i samodzielnie wykonywać operacje. Dzięki temu wykształcił wielu uczniów. Ja, po specjalizacji z kardiologii w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu, wróciłam do Częstochowy i widziałam potrzebę utworzenia ośrodka kardiologii, w którym zawały leczy się nowocześnie, w którym pacjenci mają dostęp do zabiegów kardiochirurgicznych. To było możliwe dzięki uczniom prof. Religi, którzy kierują teraz Śląskim Centrum Chorób Serca - dzięki prof. Marianowi Zembali i innym znakomitym specjalistom mamy w Częstochowie w pełni rozwiniętą nowoczesną kardiologię.

Maciej Trzmiel, dyrektor Zespołu Szkół Ekonomicznych w Częstochowie

Nasi uczniowie uczestniczyli w specjalnym pokazie filmu „Bogowie” z udziałem prof. Mariana Zembali. Ta propozycja była wynikiem wizyty Profesora w naszej szkole w czerwcu br. w ramach cyklu „Kontrolowane gadu-gadu”. To wtedy Profesor zaprosił nas na film. Ważne, że uczniowie zobaczyli, jak wiele determinacji i uporu wykazali prof. Religa i jego zespół, aby osiągniąć cel i jak ważne było dla nich ratowanie pacjenta. Film jest lekcją o wartościach w życiu człowieka, o tym, że w każdym zawodzie trzeba dążyć do perfekcji i nie poddawać się zwątpieniu. Zawiera również przesłanie o tym, jak ważna jest pokora. Film i wprowadzenie prof. Mariana Zembali były dobrą i mądrą lekcją, dlatego wręczyliśmy Profesorowi naszą statuetkę „Oskarek Ekonomika” w kategorii „dobry człowiek”.

Patryk Koczyba - uczeń, pacjent po przeszczepie, wolontariusz Fundacji SCCS

Film świetnie opowiada o trudnym starcie polskiego programu transplantacji serca - jak prof. Religa zaczynał, jak walczył o szpital i o możliwość robienia przeszczepów serca. Mógł wyjechać za granicę, bo miał takie propozycje, a jednak został. Bardzo dokładnie przedstawiono sytuację pacjenta po przeszczepie. Leczenie, opatrunki - to wygląda tak jak na ekranie. Wiem, bo 4,5 roku temu przeszedłem w Zabrzu taką operację. Teraz przygotowuję się do matury. Jestem wolontariuszem Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu i uczestniczę w spotkaniach popularyzujących ideę transplantacji. Tak się w to wkręciłem, że trudno by mi było obejść się bez tych wyjazdów i spotkań.

(Not. A.W.)

2014-11-04 15:17

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Najdziwniejszy targ próżności

Polskie eliminacje tegorocznej – 63. już edycji Konkursu Piosenki Eurowizji odbędą się 3 marca. Uczestniczymy w tym muzycznym wydarzeniu medialnym od 1994 r., kiedy Edyta Górniak wyśpiewała nam drugie miejsce piosenką „To nie ja”. Co tu ukrywać, Polska wróciła do wielkiej europejskiej rodziny medialnej, mieliśmy swój czas. Ale i sama piosenka, w porywającym wykonaniu Górniak, miała wszelkie walory ku temu, aby podbijać serca. O ile kiedyś tego, kto ma reprezentować Telewizję Polską w konkursie, wybierano arbitralnie przy ul. Woronicza 17, to od pewnego czasu oddane jest to w ręce jury i telewidzów. Z punktu widzenia medialnego show to strzał w dziesiątkę. Wiadomo – wszelkie igrzyska są lokomotywą oglądalności, a niewiele rzeczy tak elektryzuje jak wezwanie: zadzwoń do nas. A kogo usłyszymy w tym roku? Kto ma szansę polecieć do Lizbony, by 12 maja wystąpić w finale? Ostateczną rozgrywkę poprzedzą dwa półfinały 8 i 10 maja. Ale skupmy się na polskich eliminacjach. Jak podała Telewizja Polska, rekordowa liczba zgłoszeń spowodowała poślizg z podaniem naszych kandydatów. Pierwotnie listę mieliśmy poznać 6 lutego, stało się to dwa dni później. I tak w konkury staną: Saszan z piosenką „Nie chcę ciebie mniej”, Monika Urlik („Momentum”), Isabell Otrebus („Delirum”), Ifi Ude („Love is Stronger”), Future Folk („Krakowiacy i górale”), Gromee feat. Lukas Meijer („Light me up”), Marta Gałuszewska („Why don’t we go”), Pablosson („Sunflower”), Maja Hyży („Skin”) oraz Happy Prince („Don’t let go”). Co najważniejsze, w gronie kandydatów nie ma nazwisk – lokomotyw. A wiadomo, że propozycje wysłała niemal cała polska ekstraklasa piosenki. Wielu musi teraz przełknąć gorycz porażki, do głosu tym razem dochodzi bowiem młodość kipiąca wręcz energią. Najlepsze jest to, że do grona finalistów nie wszedł nikt z grona „pewniaków”. Nie chcę wymieniać tutaj nazwisk, bo zdumiewający jest upór niektórych do przekonywania nas, że wciąż mają coś do powiedzenia. Choćby to było wtórne do tego, co na Zachodzie, aż do bólu. Niestety, odnoszę wrażenie, że nie odrobiono jednak lekcji z ubiegłorocznego konkursu, kiedy to wygrał kompletnie afestiwalowy Salvador Sobral, z piosenką piękną, acz całkowicie nieprzystającą do playlist rozgłośni radiowych. Melancholijna ballada ze smyczkami w tle, zaśpiewana z lekko swingującym drygiem, była zaprzeczeniem tego, co określamy mianem „łupu-cupu” i sztampy. Osobiście sądzę, że publiczność konkursu Eurowizji (szacuje się ją na 600 mln widzów) znudzona jest już kobietami z wąsami, sztuczkami z pogranicza cyrku i wyuzdania, a od piosenki „1944” Jamali (2016 r.) i Sobrala sprzed roku zwyczajnie oczekuje piękna i tego „czegoś”. Kto z polskiej dziesiątki ma zatem szansę, zakładając, że pojedzie do Lizbony? Ifi Ude, choć świetna, to z piosenką w konwencji r’n’b ma znikome szanse, bo ten festiwal nie ceni tego gatunku. A może Gromee, na którego wydaje się, że stawia cała armia fanów? Tak, to festiwalowa propozycja, tyle że trudno mówić tutaj o oryginalności. Ja sądzę, że głównym atutem w Lizbonie będzie wybicie się ze sztampy. W gronie polskich kandydatów jedynie Future Folk z charyzmatycznym Stanisławem Karpielem-Bułecką jako frontmanem będą na 100 proc. inni. Polski folklor w świetnej, nowoczesnej oprawie może zaintrygować. Rzecz w tym, że nie o rozsądek czy zdrową kalkulację tutaj chodzi. Oczywiście, to tylko zabawa, jednak obecność na telewizyjnym ekranie, promocja na radiowych falach jako kandydata w eliminacjach to czas antenowy. A czas antenowy to pieniądze. Eurowizja to wielki biznes. Jako szef polskiego jury w finale przed rokiem doświadczyłem, jak sformalizowana i gigantyczna to machina. I niestety, teraz poznałem drugą stronę tej „zabawy”, tę, która sprawia, że przez ostatnie kilka tygodni nieustannie odbierałem telefony z pytaniem: czy wiesz, kto jest w jury wybierającym w preselekcji do polskich eliminacji? Miłej zabawy.
CZYTAJ DALEJ

Ostatnie dni na przekroczenie Drzwi Świętych. Kiedy będą zamykane?

2025-12-21 09:21

[ TEMATY ]

Watykan

Drzwi Święte

Vatican Media

Zbliżając się do końca Jubileuszu Nadziei, rzymskie bazyliki większe przygotowują się do zamknięcia Drzwi Świętych, przez które w czasie Roku Świętego przeszły 32 miliony pielgrzymów - informuje Vatican News. Zbliżające się dni są ostatnią okazją, by przekroczyć Drzwi Święte, które ponownie zostaną otwarte dopiero w 2033 r. W sensie duchowym, kiedykolwiek zdecydujemy się wrócić do Boga, nigdy nie znajdziemy zamkniętych drzwi - mówił kard. Baldassare Reina podczas otwarcia Drzwi Świętych w bazylice św. Jana na Lateranie.

Zgodnie z bullą Spes non confundit papieża Franciszka, Drzwi Święte w Bazylice św. Jana na Lateranie, w Bazylice Matki Bożej Większej i w Bazylice św. Pawła za Murami zostaną zamknięte do 28 grudnia br. Rok Święty, który powoli dobiega końca, dał pielgrzymom „żywe doświadczenie Bożej miłości, która wzbudza w sercu pewną nadzieję zbawienia w Chrystusie”, jak pisał argentyński papież w bulli ogłaszającej Jubileusz Zwyczajny roku 2025.
CZYTAJ DALEJ

Ostatnie dni Adwentu ze św. Józefem

2025-12-21 15:18

ks. Łukasz Romańczuk

Na zakończenie peregrynacji ikony św. Józefa w parafii Wniebowzięcia NMP we Wrocławiu- Ołtaszynie uroczystej Mszy świętej przewodniczył abp Józef Kupny, który także zawierzył parafię św. Józefowi. Na zakończenie poświęcona została odnowiona figura św. Józefa, która została ustawiona na placu kościelnym przy południowej ścianie kościoła.

W słowie wprowadzającym w Liturgię ks. Mariusz Sobkowiak, proboszcz parafii zaznaczył także okoliczność 20. rocznicy nominacji na biskupa. - 21 grudnia 2005 roku papież Benedykt XVI ogłosił nominacje ks. Józefa Kupnego na biskupa pomocniczego Archidiecezji Katowickiej. Chcemy podczas tej Mszy świętej otoczyć księdza arcybiskupa swoją modlitwą - podkreślił kapłan.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję